Emilcin - to najsłynniejszy polski przypadek bliskiego spotkania III stopnia. Miało ono miejsce 10.05.1978 r. Warto wybrać się tam na wycieczkę rowerową. Z Chodla to tylko ok. 10 km.
Poniżej zamieszczona jest relacja z najbardziej niezwykłego i dziwnego bliskiego spotkania z UFO w Polsce, która zbulwersowała pod koniec lat siedemdziesiątych całą Polskę. Incydent w Emilcinie jest jednym z najciekawszych i najdokładniej zbadanych. Pisano o nim w wielu krajach - między innymi w poważnych periodykach badawczych. Bohater incydentu Śp. Jan Wolski był rolnikiem w wiosce Emilcin koło Opola Lubelskiego - jego adres był następujący: Jan Wolski, Emilcin koło Opola Lubelskiego, 24 - 325 Skoków.
Fakt ten odkrył lubelski ufolog Witold W., który ma tam rodzinę. Niestety, jak to zwykle bywa, pewien łódzki oszołom całą zasługę badania tych zdarzeń przypisał sobie i to, co mogłoby stać się dowodem istnienia Obcych, zamieniło się w farsę. Po raz drugi incydent w Emilcinie badany był przez grupę warszawskich ufologów (pod kierunkiem Kazimierza Bzowskiego) 29 sierpnia 1981 r.
- Czy gdyby jeszcze raz zdarzyło się panu coś takiego - pytał pana Wolskiego Włodzimierz S., kierujący ekipą TV - to czy rozgłosiłby pan to?
- A skąd - odpowiada Wolski. - Czy wiecie, co ludzie potem wygadywali? Pijaka ze mnie zrobili - mówili, że mi się to wszystko przyśniło. Nerwy mi puszczały, jak mi tu na pole zaczęły zjeżdżać całe wycieczki. Bywało, że po czternaście autokarów naraz. Pracować mi przeszkadzali, łąkę mi zadeptali .
- A jak to było naprawdę?
Poniżej streszczenie relacji z jego uprowadzenia, wraz z opisem samego wehikułu i jego załogantów.
Fot. 1 . Włodzimierz S. z "Warszawskiego Kuriera Telewizyjnego" przesłuchuje Jana Wolskiego 29.08.1981 r.
"Wczesnym rankiem 10 maja 1978 roku parę minut po ósmej rano, Jan Wolski jechał wozem konnym z sąsiedniego pegeeru drogą leśną w pobliżu swojej wioski. Nagle ujrzał idących przed nim drogą dwóch małych ludzików (około 1.4 do 1.5 metra wysokich), ubranych w obcisłe czarne kombinezony z kapturami, idących tą samą drogą. Poruszali się oni w dziwnie niezgrabny sposób, utrzymując swoje nogi w rozkroku.
Kiedy Wolski zaczął ich wyprzedzać, wskoczyli oni z obu stron na jego furmankę. To Wolskiego nie zdziwiło, bo taki był miejscowy zwyczaj. Zaskoczony był zaś ich niespodziewaną zwinnością. W tym momencie wóz doznał szarpnięcia w sposób zwiastujący nieproporcjonalnie duże zwiększenie ładunku. Siedząc po obu stronach Wolskiego, żywo dyskutowali z sobą jakiś problem, używając "diabelskiego" typu języka, składającego się z wielu ostrych i piskliwych dźwięków podobnych do gruchania gołębi i chichotów hieny. To wzbudziło w nim podejrzenia iż nie są oni ludźmi.
"Popatrzałem
na nich z boku - mówił Wolski. - Dziwne to było jakieś, ubrane w czarniawe
stroje, obcisłe, tylko dłonie mieli gołe, i twarze, ale byli jacyś tacy ciemnooliwkowi
na gębie. Myślałem, że to może Chińczyki, ale o nic nie pytałem. Nogi im zwisały
z wozu i widać było, że mieli dziwne buty, tego samego koloru co reszta ubrania,
ale z przodu kończyły się one rozszerzeniem w kształcie płetw. Pomiędzy palcami
dłoni też mieli takie małe błony - od nasady palców do końca pierwszego stawu.
Nic zrozumiałego nie było od nich słychać... Mówili coś, a raczej "świergotali"
między sobą ."
Kiedy
po około trzystu metrach w końcu furmanka wyjechała na małą leśną polankę, Wolski
zauważył przed ścianą drzew niezwykły srebrzysty wehikuł zawiśnięty około 4
do 5 metrów ponad powierzchnią ziemi.
-
Duży był jak pół autobusu, i biały. Po bokach miał po dwa kręgi poziome,
podobne do "przetaków", z których wystawały jakby dwa słupy wirującej tęczowej
poświaty, ruszające się w górę i w dół. Na środku bocznej ściany widniał otwór
wejściowy, z którego wyglądało jeszcze dwóch takich "potworków ". Wehikuł
posiadał kształt małej prostokątnej chatki z dachem opisywanym przez Wolskiego
"jak u stodoły".
Fot. 2 . Jan Wolski stoi w miejscu, gdzie ujrzał statek kosmitów, który tak właśnie wyglądał. (Zdjęcie pochodzi z książki Z. Blani-Bolnara pt. "Z archiwum X. Akta ufologiczne")
Jego korpus z grubsza przypominał dwu-rotorowy helikopter. Wehikuł nie posiadał okien, a jedynie otwarte drzwi położone na środku przedniej ściany. Framuga tych drzwi ujawniła grubość ścianek wehikułu ocenianą na około 20 cm . UFO nie posiadało żadnego kołnierza, skrzydeł, nóg czy kół. Jedynymi elementami wystającymi z jego korpusu były cztery beczko-kształtne urządzenia ustawione w każdym narożu. Z każdej z tych czterech "beczek" odchodziła ku ziemi czarna, wirująca, pionowa forma opisywana przez Wolskiego jako "wiertło". "Wiertła" te sprawiały wrażenie wykonanych z czarnej materii stałej. Wszystkie cztery "wiertła" wirowały ogromnie szybko, chociaż nie powodowały one żadnego zauważalnego ruchu powietrza. Podczas wirowania wydawały słaby dźwięk buczący, nieco zbliżony do dźwięku wydawanego przez trzmiela. Nie było w nim żadnych okien.
Z drzwi tego pojazdu obniżyła się mała platforma przymocowana do czterech lin. Nagle stanął na niej ktoś "i przyjaznym gestem zaprosił do środka" - opowiada Wolski. Platforma dawała się odczuć jako sztywna i zdumiewająco pewna pod stopami, chociaż wyglądała ona niestabilnie i delikatnie. Błyskawicznie wydźwignęła ona Wolskiego z jednym humanoidem do wehikułu, gdzie oczekiwało już na nich dalszych dwóch humanoidów. Czwarty z nich dołączył do reszty po drugim obniżeniu się platformy. Wehikuł ten posiadał więc czterech członków załogi.
Jan Wolski ze swojego pobytu w statku Obcych zapamiętał kilka rzeczy. Wewnątrz wehikułu znajdował się pojedynczy prostokątny pokój. Jego ściany były całkowicie nieprzepuszczalne dla światła. Nie było też żadnego okna. Stąd jedynym źródłem oświetlenia był otwór drzwiowy. Było ciemno, światło padało tylko przez otwarte drzwi. Drzwi były zawinięte w rodzaj pionowej tuby znajdującej się po ich lewej framudze. Podłoga, ściany, i płaski sufit wyglądały jak odlane z twardego w dotyku materiału podobnego do szkła. Pokój był pusty, bez żadnych mebli, zawierał jedynie pod czterema ścianami małe czarne ławeczki wysokie na jakieś 60 cm przymocowane do ściany linkami (po dwie linki na jedno siedzenie). W jednej ze ścian były dwa małe otwory, w których jeden z osobników manipulował czarną pałeczką. W kabinie nie spostrzegł żadnych przełączników, wskaźników albo lampek kontrolnych. Koło wejścia leżało kilkanaście żywych ptaków: wron, kawek. Sufit był półokrągły i wzdłuż niego - od jednej ściany do drugiej - biegła czarna "rura".
Dookoła krzątali się dziwni ludzie. "Byli trochę niżsi niż ziemianie, mieli ciemnozielone twarze. Jedynym ubraniem był czarno-szary, obcisły strój pokrywający całe ciało. Nie było na nim żadnych guzików ani suwaków. Mieli skośne oczy a usta przypominały cienką, bezbarwną kreskę. Każdy z palców otoczony był obwódką, jakby zielonym źdźbłem trawy. Rozmawiali ze sobą w nieznanym języku" - mówił. Wolskiego zaskoczyło tempo dialogu: "wydawało mi się niemożliwe, żeby sami siebie rozumieli".
W pewnym momencie do pomieszczenia, gdzie przebywał Wolski wszedł ktoś ważniejszy, bo obcy wyraźnie uspokoili się i ucichli. Pokazując na migi obcy zmusili go, aby się rozebrał. "Kazali mi - opowiada Wolski - na migi - bym się rozebrał... do naga - Badali mnie jakimiś krążkami podobnymi do talerzyków. Zbliżali je do mnie i oddalali. Badało tylko dwóch, a jeden stał przy ścianie i w małym otworku wiercił małym, czarnym patyczkiem zakończonym kulką. W tym samym czasie jedli - coś potwornie przezroczystego, przypominającego lód "
Po kilku minutach badania pozwolono mu się ponownie ubrać. Wizyta była najwyraźniej skończona. Po zbadaniu Wolskiego kosmici zwieźli go na dół i wypuścili. Odchodził, kłaniając się czapką, a oni stali w drzwiach, kiwali głowami i wykrzywiali się. Wolski opowiada dalej: "Odwróciłem się przodem do istot w czarnych ubiorach, zdjąłem czapkę i powiedziałem wyraźnie: do widzenia. A oni też jakby wszyscy się kłaniali. Zresztą byli dla mnie cały czas uprzejmi. Chcieli mnie nawet nakarmić jakimiś dziwnymi soplami, ale ja już chciałem wracać do domu. Bez kłopotów zjechałem pomostem kilka metrów w dół. Wsiadłem na wóz i myślałem tylko o tym, jak najprędzej dojechać do domu i opowiedzieć wszystkim o tym co mnie spotkało .
Wolski ponownie zaprzągł konia i pognał do domu.
Tam zaalarmował swych dwóch synów, ale zanim się zebrali, zawiadomili sąsiadów i wreszcie pojechali, po UFO nie było już śladu. Kiedy po pół godzinie pojechał w to miejsce po tajemniczym obiekcie nie był ani śladu. Ściślej mówiąc, pozostały tylko ślady. Ale wcale nie tam, gdzie UFO wisiało w powietrzu. Wokoło na miękkim gruncie Obcy pozostawili mnóstwo śladów swej obecności w postaci odciśniętych śladów stóp - w lasku i na łące - aż się roiło od śladów stóp owych ufonautów. Niestety, przez kilka następnych dni zostały one całkowicie zadeptane przez setki ludzi i milicję.
Kiedy umykał do domu, nie odnotował on chwili odlotu wehikułu. Odlatujący obiekt widział jedynie pięcioletni chłopak z Emilcina, podczas przelotu na niewielkiej wysokości ponad Emilcinem i określił go jako "latający autobus". Ów świadek odnotował kwadratową klapę w podłodze wehikułu. Wkrótce po przelocie nad wioską wehikuł przyspieszył, wytworzył głośny "Bang" soniczny i zniknął z widoku. Kilkanaście minut przed spotkaniem z UFO Jana Wolskiego, kilku innych mieszkańców Emilcina słyszał dziwny głos określony jako okropny huk " albo dźwięk jak spod ziemi wydobyty ".
Rekonstrukcja wydarzeń, szczególnie zaś obliczanie czasu, dokonane w 1978 roku przez naukowców z Łodzi i Krakowa, wykazała iż incydent prawdopodobnie nie trwał dłużej niż godzinę, może półtorej. Tymczasem Wolski: "spotkałem tych "potworków" jakieś dziesięć po ósmej. Mam w domu budzik, który od lat chodzi dobrze. Była na nim godzina wpół do dwunastej" . Dodać należy, iż drogę z polany, na której wylądowało UFO, do domu - ok. 450 m - Wolski przejechał galopem.
A zatem całe wydarzenie musiało trwać około trzech godzin i dwudziestu minut, a nie godzinę czy półtorej! Wolski miał wtedy - w 1978 roku - 72 lata. Starego, zmęczonego ciężką pracą człowieka nie odważono się poddać seansowi hipnotycznemu w celu wydobycia z jego podświadomości zatartych wspomnień. Wolski nie żyje już od kilku lat. Będzie w pamięci jako pierwszy człowiek, który odważył się nie kryć z tym, co przeżył.
Podczas badań przeprowadzonych w 1981 r. przepytano innych mieszkańców wioski. Okazało się, że odlatujący obiekt widziało we wsi dużo ludzi. Nie chcieli oni jednak rozmawiać z ekipą telewizyjną.
Oględziny miejsca zdarzenia ujawniły ślady pozostawione przez załogę UFO, w postaci smug po przejściu przez pokrytą rosą trawę dwóch istot obok siebie, a także w kilku miejscach odcisków obuwia nietypowego kształtu (trapez zbliżony do prostokąta). Zauważono także ślady mogące wskazywać na pobieranie próbek ziemi. Obszar aktywności humanoidów koncentrował się wokół miejsca w którym ukryty był znajdujący się wówczas pod ziemią niezwykły "diabelski kamień" jaki zdawał się być głównym przedmiotem przylotu tych UFOnautów.
"Cała powierzchnia naszej planety została pokryta precyzyjnie rozlokowaną "siecią pajęczą" punktów nawigacyjnych UFO. Poszczególne elementy tej sieci zostały rozłożone wzdłuż linii biegnących w kierunkach południkowym i równoleżnikowym. Oparcie sieci nastąpiło na biegunach magnetycznych Ziemi, zaś jej rozwinięcie - od specjalnie przyjętego punktu bazowego dla UFO, stanowiącego odpowiednik naszego "Greenwich", a znajdującego się w Rzymie (A1: 41 st . 57' N, 12 st . 45'E). Odstęp między poszczególnymi liniami sieci wynosi 1 st . 30' w kierunku równoleżnikowym (wschód - zachód) oraz 1 st . w kierunku południkowym (północ - południe). Na każdym skrzyżowaniu tych linii umieszczony jest węzłowy punkt nawigacyjny UFO. Ponadto dokładnie pomiędzy każdymi dwoma punktami węzłowymi, na każdej linii sieci, znajduje się punkt pośredni."
"Aparatury sygnalizacyjne, znajdujące się w "węzłowych punktach nawigacyjnych" zostały ukryte przez ich "zatopienie" we wnętrzu specjalnie spreparowanych kamieni, o wyglądzie typowych głazów narzutowych. Aby uniemożliwić ludziom przemieszczenie lub rozbicie tych głazów, były one zazwyczaj duże, o wadze kilkunastu - kilkudziesięciu ton. Mimo tych zabezpieczeń niektóre z nich ulegały jednak zniszczeniu. Z tego powodu w ich miejsce "w drugim rzucie" umieszczano kamienie mniejsze, około 1 metrowej średnicy, które zakopywano w ziemi."
"Kamienie kryjące w swym wnętrzu aparaturę nawigacyjną UFO, posiadają specyficzny znak rozpoznawczy. Jest nim wyraźny odcisk, przypominający kształt dłoni lub stopy ludzkiej, umieszczony na ich powierzchni. Właśnie z powodu tego odcisku (...) kamienie nazywano diabelskimi, świętymi itp."
A-13 "Królewski głaz" leżący na północnym wybrzeżu wyspy Chrząszczewskiej koło Kamienia Pomorskiego. Jego obwód wynosi 20 m , wystaje nad zwierciadło wody na wysokość 3 m . Dawniej głaz był trzykrotnie większy, ale XIX wieku rozbito go, by uzyskać kamienie dla celów budowlanych.
B-11 Jelenin koło Żagania (nie wiadomo jednak czy to właściwy kamień, wystaje on bowiem nad ziemię i nie ma żadnego śladu dłoni czy stopy), jednak lokalizacja odpowiada punktowi B11.
B-12 Chełmno pod Pniewami.
C-10 Trzy kamienie w Miłoszycach koło Wrocławia.
C-11 Okolice Zemanowa koło Milicza. Obecnie kamień nie istnieje, gdyż został rozsadzony materiałami wybuchowymi. Na jego górnej powierzchni widoczny był ponoć odcisk sporej, uzbrojonej w pazury dłoni. Miejscowa legenda głosi, że mieszkańcy Trzebicka rozpoczęli budowę kościoła, co rozgniewało diabła. Pewnej nocy poleciał on z głazem w kierunku budowanego kościoła, ale silny zachodni wiatr utrudniał mu lot. Dotarł jedynie do miejsca, gdzie dzisiaj znajduje się Zemanów, gdy zapiał kur i diabeł upuścił kamień na ziemię. Budowę kościoła w Trzebicku rozpoczęto w 1571 roku, znamy więc datę zdarzenia legendy.
C-14 Na brzegu jeziora kamiennego na płd.- wsch. od Lęborka. Kamien ten ma 3 m wysokości i 17 m obwodu.
D-10 Między Miedarami i Wilkowicami, koło Strzybnicy. Również i ten kamień został rozsadzony przez budowniczych modernizowanego nasypu kolejowego i obecnie znajduje się tam jedynie usypisko dużych odłamków skalnych.
D-14 "Święty kamień" z okolic Tolkmicka - po raz pierwszy datowany w 1595 roku.
E-9 Sromowce Wyżne koło Czorsztyna. Legenda umiejscawia jego przyniesienie w latach zbliżonych do znaleziska tolkmickiego.
F-11 Emilcin koło Opola Lubelskiego. Jest to jeden z ciekawszych "diabelskich kamieni", gdyż leżał na łące, na której 10 maja 1978 roku Jana Wolskiego przeżył "Bliskie Spotkanie III Stopnia".
G-13 W lesie folwarku Mosikowszczyzna w pobliżu Swisłoczy, pow. Wołkowysk, gub. Grodzieńska (obecnie Białoruś).
Pomiędzy C- 14 a D-14 znajduje się punkt pośredni, opodal zachodniego Krańca Doliny Radości w Oliwie.
E-13 prawdopodobnie jest to kamień w Rostkowie koło Przasnysza, odciśnięta jest tam w kamieniu stopa św. Stanisława Kostki.
Oto
przykład zniknięcia małego wahadła opisany przez świadka zdarzenia, a wraz z
nim przez 11 innych osób. Stało się to 29 sierpnia 1981 roku we wsi Emilcin
k. Opola Lubelskiego. Wraz z dwoma ufologami z Warszawy i ekipą programu 2 TVP
pojechali oni do Emilcina, by nakręcić reportaż o tym, co 3 lata wcześniej zdarzyło
się panu Janowi Wolskiemu. Został on mianowicie zabrany przez dwóch "ufoludków"
do ich statku, a następnie przebadany i wypuszczony. Sam obiekt nie stał na
ziemi, lecz tkwił nieruchomo w powietrzu na wysokości ok. 5 metrów, tuż przy
ścianie lasu.
Oto
co pisze o tym obecny podczas tego zdarzenia Kazimierz Bzowski: Stanęliśmy w
tym samym miejscu. Prowadzący program, red. Włodzimierz S., wyjął własne wahadło
i stanąwszy na środku kręgu utworzonego z ludzi, powiedział: " Jestem ciekawy,
jak ono się tu zachowa ". Wahadełko w kształcie długiego na 4 cm walca
uwiązane było na cienkim rzemyku o długości 60 cm. Wszyscy w skupieniu przyglądali
się poczynaniom redaktora. Okręcił on prawą dłoń kilka razy rzemykiem, przytrzymując
go kciukiem. Lewą ręką chwycił na chwilę wahadło, by znieruchomiało, puścił
je i... ono zniknęło razem z rzemykiem.
"To niemożliwe! " - krzyknął ktoś z ekipy i wszyscy upadli na kolana, by szukać wahadełka. Ziemia w tym miejscu była tak udeptana przez setki przychodzących tu ludzi, że z resztkami murawy tworzyła zbitą i twardą nawierzchnię. Niestety, wahadełka nigdzie nie było. Nie mogło się wbić w grunt, bo było zbyt małe i niezbyt ciężkie. Nie mogło odlecieć gdzieś na bok - wokół stało w ciasnym kręgu 11 osób. Gdzie zresztą podział się sześdziesięciocentymetrowy rzemyk? Przez kilkanaście minut wydrapywaliśmy zbitą murawę palcami, szukając wahadła. Bez skutku. Przeszło w niebyt...
Fot. 3 . Jan Wolski w miejscu, gdzie zabrano go do UFO i gdzie zniknęło wahadełko. Fot. z 1985 r.
"Zastanawialiśmy się później nad tym, co mogło spowodować dematerializację przedmiotu. Trzeba wziąć pod uwagę, że nasze zachowanie spełniało warunki seansu spirytystycznego. Staliśmy w ciasnym kręgu, stykając się ramionami, w dużym skupieniu, tak jak dzieje się to podczas seansów wywoływania duchów. Krąg ludzi "wymieniających się" bez udziału swej świadomości swoim biopolem to przecież klasyczny "zwój cewki", w obrębie której może nastąpić otwarcie "okna" w inną czasoprzestrzeń i wywołanie różnych dziwnych zjawisk: wysłania tam przedmiotów, sprowadzenia obcych energii...
Jest bardzo prawdopodobne, że w pewnych miejscach na kuli ziemskiej, np. w Trójkącie Bermudzkim, pojawiają się co jakiś czas wiry energetyczne nieznanego nam jeszcze rodzaju, które "połykają" wszystko, co pechowo znajdzie się w ich zasięgu, i, być może, przenoszą do innego wymiaru, gdzie porwani ludzie nadal żyją. A może "tam" żyć niepodobna i wszyscy giną albo też sam fakt wpadnięcia w wir oznacza nieodwracalną dematerializację, choć wiele przypadków ponownego pojawienia się przedmiotów czy ludzi daje jednak szansę na przeżycie. Sądzę, że już wkrótce nauka będzie potrafiła wyjaśnić - choć w przybliżeniu - dlaczego całe miasta, statki, samoloty i pojedynczy ludzie znikają.